Ogłoszenia parafialne, Z ostatniej chwili

Muffiny dla Justyny! Dzieje się dobro w Starym Sączu!

Opublikowano: 27 stycznia, 2019 o 9:00 am   /   przez   /   komentarze (0)

Już dzisiaj (27 stycznia) młodzież z parafii św. Elżbiety w Starym Sączu organizuje akcję MUFFINY DLA JUSTYNY. W jej ramach będą rozprowadzać wypieki własnej roboty. Pozyskane fundusze przeznaczone zostaną na leczenie Justyny Drąg – chorej na nowotwór mózgu. Prosimy o życzliwe wsparcie tej inicjatywy.

Historia Justyny…..

Justyna: Mam 22 lata. Na onkologię trafiłam jako dziecko, a opuściłam ją już jako dorosła osoba. Siedem lat temu wykryto u mnie raka – nowotwór mózgu, złośliwy i nieuleczalny.Pamiętam, że to był dzień pierwszej komunii mojego brata. Nie mogłam wytrzymać z bólu, czułam się tak, jakby moja głowa miała zaraz wybuchnąć. Wszystko, na co patrzyłam, widziałam podwójnie. Jako dziecko bardzo bałam się słuchać o chorobach, a teraz siedziałam w obecności mamy i lekarza i słyszałam, że to rak, że umieram, że w wieku 15 lat moje życie się kończy. Tak samo jak o siebie bałam się o mamę – nigdy nie lubiłam, kiedy płakała, a tamtego dnia cały czas widziałam łzy na jej twarzy.

Mama Justyny: Tego samego dnia, kiedy postawiono diagnozę, dowiedziałam się, że Justysia ma 20% szans na przeżycie, że do tej pory w Polsce było tylko dwoje dzieci z tą diagnozą i żadne z nich nie przeżyło. Próbowałam powstrzymywać łzy przy Justysi, ale kiedy wyobrażałam sobie, że mogłabym ją stracić, same strumieniami płynęły mi po policzkach. Potem tygodniami siedziałam przy jej łóżku i patrzyłam, jak bardzo brutalna jest jej choroba, jak bardzo ją zmienia, ile powoduje bólu i cierpienia.

Justyna: Cały mój dziewczęcy świat runął w jednej chwili. Myślałam, że to sen, z którego zaraz się obudzę. Znałam to uczucie ulgi, które nadchodzi po najokropniejszym koszmarze i chciałam wierzyć, że znów za chwilę je poczuję. Niestety za każdym razem budziłam się tak samo – coraz słabsza, na szpitalnym łóżku i garściami włosów na poduszce. Potem patrzyłam w lustro i nie potrafiłam poznać sama siebie. Po kilku miesiącach przeszłam pierwszą operację usunięcia guza. Kilkanaście dni byłam w śpiączce. Obudziłam się. Pamiętam, że przed operacją obiecałam to mamie. Nie mogłam mówić, ani chodzić, do dzisiaj widzę podwójnie. Z dnia na dzień stałam się niepełnosprawna…

Mama Justyny: Przez półtora roku kursowałam pomiędzy domem, a szpitalem. Starałam się być z Justysią jak najwięcej. Widziałam, jak bardzo źle znosi kolejne chemie i wiedziałam, że nie może być sama. Z każdym kolejnym cyklem było coraz ciężej. Widziałam własne dziecko, które nie ma siły wstać z łóżka. Tak bardzo bałam się, że kiedyś przyjadę do szpitala, a jej już nie będzie. Dlatego w szpitalu spędzałam jak najwięcej czasu. Wyniki morfologii spadały na łeb na szyję. Wielokrotnie trzeba było przetaczać krew. Na onkologii przeżywałam piekło, bo widok Justysi w takim stanie był najgorszą torturą. Któregoś dnia lekarz powiedział mi, że już nie ma nadziei, że mam pogodzić się z tym, że Justysia odejdzie. A ona tak bardzo przecież chciała żyć.

Justyna: Byłam w tragicznym stanie, ale cały czas powtarzałam, że nie chcę umierać. I chyba faktycznie uwierzyłam w to, że mam szansę wygrać. W końcu mój stan zaczął się poprawiać. Tak spędziłam trzy lata – trzy lata w przekonaniu, że wygrywam ja, nie rak.

Mama Justyny: Któregoś dnia zauważyłam, że Justynce bardzo drżą ręce. Pojechałyśmy do szpitala, bo po kilku latach walki z rakiem nie da się ignorować takich objawów. Usłyszałyśmy to, czego najbardziej nie chciałyśmy usłyszeć. Przerzuty do rdzenia kręgowego! Znów chemia, znów radioterapia. Nasza historia zatoczyła koło. Rak wrócił silniejszy. Guzy w rdzeniu powiększały się, a chemia przestała działać. Jak dziś pamiętam słowa lekarza – “Proszę jej dać umrzeć…”.

Justyna: Przez guzy, które naciskają na rdzeń przestałam chodzić. Dziś jestem sparaliżowana od pasa w dół. W Polsce zaproponowano mi ostatnią chemioterapię, która miała zatrzymać rozrost nowotworu. Przyjęłam ją – nie pomogła. Przez siedem lat poznałam najstraszniejsze rzeczy, które rak może wyrządzić człowiekowi. Straciłam część swojej młodości, nigdy nie odzyskam dawnego wyglądu i dawnej sprawność, ale nie mogę umrzeć! Chcę żyć – dla siebie i dla mamy!

Mama Justyny: W Polsce i w Europie już nikt nie pomoże mojemu dziecku! Wszystkie możliwości leczenia zostały wyczerpane. Ostatnia nadzieja czeka w klinice w Meksyku, w Monterrey. Jedynie tam lekarze dają szansę na pokonanie choroby. Planowana jest specjalna chemioterapia i immunoterapia. Koszty są zawrotne, a czasu bardzo mało. Stan Justysi jest tak zły, że lekarze kazali nam się stawić w klinice 10 kwietnia. Za pierwszą chemię zapłacimy sami, ale choćbym dwoiła się i troiła, nie zapłacę za kolejne. Wtedy wszystko pójdzie na marne. Mamy bardzo mało czasu, najgroźniejszego przeciwnika przed sobą i ogromny lęk w sercu. Jeśli nam pomożecie, zmierzymy się z nowotworem po raz ostatni. Kolejnej szansy nie będzie.

Mówiąc te słowa, mam w głowie jedno zdanie, które usłyszałam kilka dni temu od córki. “Mamo, jeśli dasz radę, poleć tam ze mną…”. Obiecałam sobie i jej, że zrobię wszystko, by tak było. Błagam Cię, pomóż mi dotrzymać tej obietnicy.

Można wspomóc leczenie Justyny —-> TUTAJ 

Komentarze

Partnerzy

herb 112092751_901790209899742_1325318935_n  
"